Bobry niszczą łąki – Agencja zabiera dopłaty

Jak być rolnikiem w kraju, w którym państwo chroni przyrodę kosztem praw obywateli i ich prywatnej własności?

Marian Marcinkowski prowadzi 30-hektarowe gospodarstwo ukierunkowane na hodowlę koni. Posiada stado liczące kilkanaście sztuk rasy małopolskiej oraz huculskiej. Znakomitą większość użytków stanowią więc łąki i pastwiska.
Przed kilkunastu laty większość jego łąk znalazła się w granicach obszaru Natura 2000. Ktoś wpadł na pomysł, by zasiedlić te tereny bobrami.W ciągu kilku lat zwierzęta tak się rozmnożyły, że zaczęły się problemy. Melioranci na chronionych terenach nie pogłębiali już rzek i kanałów, więc bobry miały wymarzone warunki. Teraz uniemożliwiają rolnikom normalne gospodarowanie, a do tego zagrażają wszystkim mieszkańcom. Woda z rzek i strumieni, gdzie budują żeremie, zalewa pola, łąki a często i posesje.
Łąki i pastwiska zatapiane są systematycznie od kilku lat. Coraz mniej rośnie na nich wartościowych dla koni traw, za to coraz więcej sitowia i innych roślin, które lubią podmokłe stanowiska. Zbiór zielonki, jak i wypas zwierząt staje coraz bardziej ryzykowny. Bobry bowiem budują nie tylko tamy na rzekach, ale też drążą podziemne tunele, aby bezpiecznie przedzierać się do lasu po budulec i kryć, gdy zajdzie potrzeba. Ziemia zapada się więc co chwila pod ciągnikiem. Łąki zaczynają przypominać pobojowisko, bo do usuwania bobrowych tam potrzebny jest ciężki sprzęt, który niszczy darń.
Część łąk graniczy z rzekami: Czarną Lewą i potokiem Mokre. W 2013 roku mieliśmy wiosną ulewne deszcze, więc i tak na łąkach było mokro. Do tego bobry zbudowały kilka tam, więc woda zalała wszystko i stała prawie do jesieni. Ten grunt należy do obszaru Natura 2000, więc obowiązują mnie obostrzenia. Kosić mogę dopiero w sierpniu, bo lęgnące się tam dzikie ptaki, które muszą mieć spokój. Kosić się jednak w ogóle nie dało, więc gdy woda opadła, mogłem tam jedynie wypasać konie. Urzędnicy z ARiMR skontrolowali grunty i cofnęli wszystkie dopłaty, zarówno obszarowe, jak i rolnośrodowiskowe. Uznali, że rolnik niewłaściwie użytkował te grunty, ignorując zupełnie okoliczności, które go do tego zmusiły.

Wiosną 2014 r. sytuacja się powtórzyła, łąki znów znalazły się pod wodą z powodu bobrowych żeremii. W kwietniu 2014 r. gospodarz zwrócił się więc do Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych z pisemną prośbą o udrożnienie rzek i kanałów na jego gruntach. Chciał bowiem mieć dowody na to, że podjął odpowiednie starania o ratowanie gruntów i zielonki. Na odpowiedź musiał czekać do czerwca. Z oficjalnego pisma dowiedział się, że ZMiUW dokonał wizji lokalnej i inspektorzy dostrzegli nadmiar bobrów i bezmiar szkód, jakie wyrządzają. Dowiedział się też, że Zarząd Melioracji wystąpił do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Kielcach o zgodę na rozebranie tam. Termin i zakres prac Zarząd Melioracji uzależnił jednak nie tylko od uzyskanego pozwolenia, ale również od zasobności własnego budżetu.
Tamy rozbrano dopiero w listopadzie mimo iż woda podchodziła pod domy i zalewała grunty mieszkańców wsi. W kolejnych latach scenariusz się powtarzał, a Agencja zabrała mu dopłaty z PROW również za 2014, 2015 i 2016 rok.
Co ciekawe, ARiMR najpierw cofnął dopłaty, a dopiero po fakcie poinformował, że rolnik mógł wystąpić o wydłużenie terminów na wykonanie wymaganych zabiegów i prac na spornych gruntach. Według ARiMR, rolnik sam powinienem zrezygnować z ubiegania się o dopłaty, bo skoro wiedziałem że są bobry, powinien przewidzieć, że będą chciały zbudować tamy.